niedziela, 30 lipca 2023

affogato al caffè


Affogato al caffè, czyli tłumacząc dosłownie zatopiony w kawie, to latem pozycja obowiązkowa. Amerykanie, którzy na bazie affogato al caffè stworzyli frappuccino sprawili, że porcja lodów zalana espresso bardziej kojarzy się z napojem niż z deserem. Faktycznie jednak jest to Włoski deser z lat 50-tych XX wieku podawany w filiżance z łyżeczką. Nie ma jednego wzorca jak jeść affogato al caffè - jedni mówią: 'zamieszać i zjeść', a inni mówią; 'nie mieszać'. Najlepiej spróbować, która z tych metod najbardziej nam pasuje. Deser powinien być zwieńczeniem posiłku i sprawić nam ogromną przyjemność więc możemy opracować nasz własny sposób i nasze własne dodatki. Tradycyjna wersja zakłada porcję lodów śmietankowych zalaną 1-2 porcjami espresso, ale są też kawiarnie, gdzie spotkamy affogato al caffè z dodatkiem karmelu, syropu czekoladowego, lub lodów o innym smaku (orzechowe, waniliowe lub migdałowe), z dodatkiem bitej śmietany, orzechów, itp. Deser ma nam się podobać. Włosi mają takie powiedzenie:

Non è bello ciò che è bello ma è bello ciò che piace.
Nie to ładne co ładne, lecz to co się komu podoba.

Więc jeśli deser jest dla nas, to niech tam się znajdzie to, co nam sprawi przyjemność, co nam się podoba. Najlepiej byłoby, gdyby lody były domowej roboty lub rzemieślnicze, a kawa świeżo mielona i parzona. Dla mnie wersja podstawowa, czyli lody śmietankowe plus podwójne espresso jest idealna, w sam raz, perfetto!

niedziela, 23 lipca 2023

panna cotta i złote śliwki

'L'unico metodo infallibile per conoscere il prossimo è giudicarlo dalle apparenze.'

- Antonio Amurri -

W uproszczeniu można to przetłumaczyć, że dobrym sposobem żeby kogoś lub coś ocenić to kierować się jego wyglądem. Wydaje się to powierzchowne i bez głębi, a w dodatku w zderzeniu z naszym podejściem, że 'nie ocenia się książki po okładce' możemy uznać, że wielka przepaść dzieli nas i Włochów. Ale czy na pewno? Czy po prostu Włosi w swoim serdecznym umiłowaniu do otwartej i szczerej postawy wobec ludzi, rzeczy i życia w ogóle  nie kierują się intuicyjnie pięknem, estetyką i elegancją? Dostrzegają piękno, kontemplują je i dążą do niego. Czy nie wywołuje w nas uśmiechu nieco zawadiackie, ale urokliwe i typowo włoskie, radośnie entuzjastyczne 'ciao, Bella'? Może dla mieszkańców Włoch po prostu każdy jest piękny, wszystko zachwyca, a życie jest lub przynajmniej powinno być zwyczajnie 'dolce'? Na przestrzeni stuleci dowiedli ogromnej pasji i wrażliwości dając światu niezliczone arcydzieła w malarstwie (nie sposób wymienić choćby części genialnych malarzy, z których uwielbiam dzieła Carravagio), rzeźbie (choćby tak oczywisty, jak Michelangelo), operze (Verdi), rzemiosło lutnictwa doprowadzone do perfekcji w skrzypcach Antoniego Stradivari. W tych wszystkich dążeniach do perfekcji i piękna jest zawsze pasja i miłość. Takie waśnie wydają mi się Włochy, nieco powierzchowne z wierzchu, serdeczne pod skorupką i pełne pasji w samym środku. 

Być może szukanie piękna, skupianie się na nim jest powierzchowne, ale każdy z nas ma własne wyczucie piękna i dla każdego piękno oznaczać może coś innego. Z wszystkich możliwych do wyboru wad ludzkości potrzeba tworzenia piękna i podziwianie go nie jest taka zła. Czymże byłby świat bez sztuki, umiejętności dostrzegania piękna i pasji artystów?

Panna Cotta waniliowa ze świeżymi owocami  to na pozór elegancja, w środku kwintesencja 'dolce vita', a tak naprawdę piękny deser, który z bardzo prostych składników jest arcydziełem wśród deserów, wyważony, nie za dużo i nie za mało, w sam raz. 

'Perfetto' :)


czwartek, 20 lipca 2023

placuszki cukiniowe z dipem rzodkiewkowym

Lipiec dobiega końca.
Lato jest upalne, z gwałtownymi burzami i krótkimi obfitymi opadami deszczu, podobno na miarę naszych czasów. Po trzech latach nieznacznego ochłodzenia odeszła La Niña i powrócił El Niño, co w dużym uproszczeniu zwiastuje wzrost gwałtownych zjawisk atmosferycznych i bardzo wysokie temperatury. W tym roku jest nieznośnie gorąco, ale prawdopodobnie to przyszły rok przyniesie rekordy ciepła w skali globalnej. Trzymam kciuki za nas i przyrodę w 2024. Może, pomimo prognoz, okaże się, że będzie to lato iście poetyckie i pełne dobrych wspomnień.
 
Tymczasem schyłek lipca, jak co roku, skłania do robienia zapasów i korzystania z muśniętych słońcem owoców i warzyw. Dzisiaj proste danie, smaczne i niedrogie. Będzie cukinia w roli głównej, choć nieoczywistej formie. Jeśli jeszcze nie próbowaliście, to najwyższa pora się do takich placuszków przekonać.

Kiedy pierwszy raz robiłam te placuszki? Nie pamiętam, ale od razu nam zasmakowały. Chrupiące na zewnątrz, delikatne w środku. Można serwować na śniadanie, obiad i kolację lub przekąskę - wszystko zależy od pozostałych elementów, czy będzie to mięso z sosem, czy lekki dip jogurtowy i sałatka, czy też zwyczajnie ketchup (jak dla mnie najsłabsza kombinacja, ale mój mąż uwielbia ketchup). Des gustibus non est disputandum.
 
Moja ulubiona wersja smakowa to ta z jogurtowym dipem. Kontrast ciepłe - zimne, chrupiące - aksamitne, łagodny smak cukinii zestawiony z kwaskowym i pikantnym jogurtem. No i tutaj pojawiają się kolejne możliwości, które możemy wykorzystać zgodnie z naszymi indywidualnymi upodobaniami. To, jak doprawimy jogurt, czego do niego dodamy, to zależy wyłącznie od tego, co lubimy i czym dysponujemy na przykład sezonowo. Większość warzyw i owoców jest bez problemu dostępna przez cały rok, ale nie od dziś wiadomo, że najsmaczniejsze owoce i warzywa to te, które mamy dostępne w sezonie ich pełnego dojrzewania w naturze. Ja dzisiaj proponuję dip z rzodkiewkami, które nieco podkręcą smak i nadadzą pikanterii całemu daniu. 


wtorek, 12 października 2021

czekoladowe 'pots de crème'

Październik... nie mogę uwierzyć, że już jest październik.

Gdy wstaję rano, wyraźnie już widzę jesień i choć drzewa jeszcze zielone, to powoli gdzie nie gdzie zmieniają barwę. Znacznie zimniej i ciemno. Nie narzekam, ponieważ jesień to moja ulubiona pora roku. Niecierpliwie wypatruję opadających rdzewiejących liści, szeleszczących kobierców, mglistych poranków i deszczowych dni. To dobry okres dla deserów z czekoladą.

Czekoladowe pots de crème to maleńkie kubeczki szczęścia. Lubię kiedy są intensywnie czekoladowe w smaku i bardzo kremowe. W sam raz na dzień kiedy odrobina czekolady może sprawić nam radość. 

Technicznie nie są trudne, nie są też czasochłonne, wymagają jednak chłodzenia w lodówce około 3 godzin, co sprawia, że zawsze wcześniej planuję taki deser. Lista składników jest krótka i warto zadbać by były dobrej jakości. 

Miłego dnia :)

 

Receptura na 6 porcji:

225 g czekolady (może być 100g mlecznej i 125 g gorzkiej)

6 żółtek

1/4 szklanki cukru

1 i 1/2 szklanki śmietanki do ubijania (np. 36%)

1 szklanka mleka

szczypta soli

do dekoracji: starta czekolada, bita śmietana, owoce jagodowe - u mnie, ale możesz dodać orzechy, rodzynki lub wiśnie w likierze (w wersji dla dorosłych)


Czekoladę rozpuść i odstaw. Żółtka, cukier, śmietankę, mleko i sól dokładnie wymieszaj (mikserem). Wstaw mieszankę na mały ogień i cały czas mieszaj. Będzie gotowe gdy mleczno-jajeczna mieszanka na spodzie łyżki nie spłynie, a gdy przesuniesz palcem po spodzie łyżki pozostanie wyraźny trwały ślad. Teraz do rondla dodaj również rozpuszczoną czekoladę i dokładnie wszystko połącz na gładką masę. Przelej do małych kubeczków, filiżanek lub słoiczków i wystudź. Wstaw do lodówki na minimum 3 godziny i gotowe.

sobota, 15 grudnia 2018

porowy quiche z żurawiną



Za oknem grudniowe nisko zawieszone chmury zapowiadają opady. Tęsknię za białymi świętami i śniegiem w ogóle. Tymczasem, jeśli już pada, to deszcz, a temperatura nadal powyżej zera. Dziś w nocy pierwszy raz prószył drobniutki śnieg - zbyt mało na bałwana, ale wystarczająco na uśmiech z samego rana. W domu na dobre rozgościły się bożonarodzeniowe piosenki i cudownie wypełniają przestrzeń pomiędzy zapachem świerku, smakiem grzanego wina i blaskiem migoczących świec.
Wysłałam już przygotowane z dziećmi kartki świąteczne do rodziny, mam już prezenty dla bliskich (mam nadzieję, że dobrze ukryte przed wzrokiem ciekawskich), bożonarodzeniowe menu też już gotowe (choć pewnie będą jakieś drobne zmiany), suszą się plastry pomarańczy, co jeszcze? Jeszcze jakieś przekąski na świąteczne spotkanie klasowe u dzieci w szkole, oczywiście zakupy, czyli coś, czego nie lubię, choć jako kobieta powinnam mieć we krwi - niestety na zakupy chodzę niechętnie. Jedyne miejsce, w którym mogę się zapomnieć, 'zgubić' i zostawić fortunę bez wyrzutów sumienia to księgarnia. Każda podróż służbowa, to dodatkowa książka lub dwie w domowej biblioteczce.

poniedziałek, 5 marca 2018

french hot chocolate

 Gotowanie jest jak miłość. Należy do niego podejść bez opamiętania albo nie podchodzić wcale. 
 - Harriet van Horne 



Drodzy przyjaciele, 
minęło sporo czasu od mojego ostatniego wpisu. Nieco ponad rok temu otrzymałam propozycję. Nowa praca, nowe obowiązki. To też data moich ostatnich wpisów na blogu. Nie jest to przypadkowa zbieżność ponieważ praca pochłania całkowicie mój czas wolny, weekendy, a nawet święta pomimo, że jestem wtedy w domu. Jest bardzo absorbująca, a dodatkowo zakres moich obecnych obowiązków zwykle wykonują dwie osoby. Stąd praca w godzinach pracy i praca w domu wieczorami i w weekendy. Jeśli chodzi o zaangażowanie, to bardzo dużo wymagam przede wszystkim od siebie, więc nie odpuszczam i robię wszystko najlepiej jak potrafię, a to jest czasochłonne. Podobnie rzecz ma się z Rustykalną Kuchnią. Kiedy zakładałam bloga znajomi mówili: 'To najmniej wymagający i najmniej kosztowny blog jaki można prowadzić. I tak codziennie musisz kupić jedzenie i gotować, a przy okazji pstrykniesz fotę i gotowe.' Dziś wszystkim takim komentarzom mówię: 'Spróbuj przez miesiąc i wróćmy do tej rozmowy.'

czwartek, 15 grudnia 2016

grzybowa z kurek i knedle chlebowe z rozmarynem





















Dary lasu...
Według tradycji, aby zapewnić szczęście w gospodarstwie na kolejny rok, dary lasu powinny pojawić się na świątecznym stole. Wierzono, że grzyby, orzechy i miód mają magiczną moc czynienia. A co to konkretnie miało znaczyć? Jedzenie potraw z tymi składnikami miało zapewnić na kolejny rok urodzaj w lesie i naszym gospodarstwie. Jeśli więc, ku podtrzymaniu tradycji przodków naszych, pragniemy obfitości, to koniecznie jedzmy je ku zdrowiu naszemu i lasu płodności.

W moim rodzinnym domu grzyby i orzechy były zawsze. Pochodzę z rodziny grzybiarzy, więc do lasu chodziliśmy często, a im bliżej jesieni, tym częściej. Wiedzieliśmy, gdzie można znaleźć najwięcej kapeluszy, a ja miałam też swoje sekretne miejsce z poziomkami... i żółte wiaderko, do którego wkładałam zebrane dary lasu. Latem były to maliny, jagody i poziomki, a jesienią grzyby. Te ostatnie później pokrojone staraliśmy się w równych odstępach nanizać na nitkę, po czym wieszaliśmy jak najbliżej pieca, a zapach rozchodził się po domu. Te mniejsze i ładniejsze babcia pasteryzowała. Uwielbialiśmy smażone babcine borowiki i podgrzybki, które z cebulką były podsmażane i tak pyszne, jak gdyby były dopiero co zebrane. Przy każdym świątecznym obiedzie, lub innej uroczystej okazji, na stole pojawiały się smażone grzyby właśnie, czasami w towarzystwie kotletów wieprzowych, czasami w towarzystwie wątróbki z cebulką, a na Boże Narodzenie dodatkowo w zupie grzybowej bądź w sosie. W powszednie dni odnajdywałam je w krupniku, kapuście i gulaszu. Grzybów było zawsze tyle, by zaspokoić nasze apetyty.
Podobnie z orzechami, choć te były znacznie bliżej do zbierania. W ogrodzie dziadków rósł niegdyś ogromny stary orzech, miał duże, ciemnozielone liście i rozłożystą koronę. Latem, gdy słońce było wysoko, orzech rzucał cień na pół ogrodu i bardzo tam było wówczas przyjemnie posiedzieć. Im bliżej jesieni, we wrześniu tym więcej orzechów suszyło się najpierw na słońcu na podwórku, a później na strychu. W grudniu, zawsze pod choinką u dziadków, do prezentów dołączone były jabłka, pomarańcze i orzechy właśnie.

środa, 30 listopada 2016

venezia


Podróż do Wenecji. Listopad i nieplanowana pauza w życiu.
Nigdy nie planowałam życia z wyprzedzeniem. Parę spraw oczywiście zawsze kołatało z tyłu głowy jak choćby rodzina, posiadanie swojego miejsca na ziemi, czyli punktu odniesienia do świata, chciałam aby praca, którą przyjdzie mi w życiu wykonywać dawała mi satysfakcję, a nie wyłącznie dochód, wiedziałam też, że chciałabym podróżować. Podróże konkretne i te bliżej niesprecyzowane, a zaledwie majaczące gdzieś pomiędzy półsnem a jawą. Wenecja pierwszy raz zaciekawiła mnie w czasie studiów i postanowiłam, że kiedyś tam pojadę... w bliżej nieokreślonym terminie, czyli w przyszłości.

poniedziałek, 28 listopada 2016

daktylowo migdałowy tort bożonarodzeniowy




'Room is swaying, records playing
All the old songs, we love to hear
All I wish that everyday was christmas
What a nice way to spend the year.'
  (Shakin' Stevens)

Stoimy na progu tego cudownego czasu, kiedy dzieją się niesamowite rzeczy wokół nas i w nas samych. Słuchamy Franka Sinatry i Shakin'a Stevensa w wydaniu świątecznym, z ciemnych kątów nostalgicznie migoczą płomienie świec, w powietrzu delikatnie unosi się zapach cynamonu i pieczonych jabłek. Tymczasem 'listy' do świętego Mikołaja są już w drodze, za oknem szron i mgła, wczoraj wieczorem prószył śnieg, jarmark świąteczny też się zaczął, więc duch bożonarodzeniowy rozgościł się na dobre w Poznaniu.
My mamy taką tradycję, że przedświąteczny okres rozpoczynamy od zawieszenia girlandy. Ta jedna chwila, gdy gasimy wszystkie światła, na dworze już ciemno i nagle zapalają się kolorowe światełka na zielonych gałązkach, to namacalny moment, od którego zaczynamy przygotowania. I chociaż na choinkę jeszcze nie pora, to mąż już sprawdza ozdoby choinkowe i lampki, dzieciaki robią łańcuch z kolorowego papieru, popcornu, wieszają też na lodówce świąteczne własnoręcznie robione arcydzieła, a ja suszę plastry pomarańczy, przygotowuję z dziećmi kartki świąteczne na kiermasz szkolny i najpyszniejsze z zadań - opracowuję świąteczne menu. 
Receptury świąteczne, które mam spisane w oddzielnym zeszycie, zbierane przez wieki całe, są pełne poprawek i notatek na marginesie. Pamiętam moje pierwsze świąteczne menu - wiecie jak to jest? Niby robiłam wszystko tak jak w spisie, a zawsze jakaś niespodziewana kwestia wynikła. Babcine i prababcine receptury były idealne, ale dzisiejsze składniki różnią się od tych sprzed wielu lat - masło, jajka, śmietana, sery... Uczyłam się metodą prób i błędów własnych jak uratować zbyt rzadki sernik, za suchą lub zbyt mokrą masę makową, jak zrobić idealne ciasto na pierogi. Ratowałam kuchnię, gdy zapalił się olej na patelni podczas smażenia ryby i czarne kłęby dymu dryfowały pod sufit. Dzisiaj wiem jedno, najważniejsze to zachować spokój, 'nie dać się zwariować' i czerpać przyjemność z tego co się robi. W końcu jak coś nie wyjdzie, to świat się nie zawali, prawda? A na święta najlepiej przygotować dobrze poznane i sprawdzone potrawy, bo eksperymenty lubią płatać figle zwłaszcza wtedy, gdy nam zależy żeby było idealnie.
Jeśli macie nieodpartą ochotę - jak to i mnie zawsze kusi - żeby co roku przygotować coś zaskakującego i nowego, to mam dla was propozycję na wypróbowanie. Daktylowo migdałowy tort. Nam zasmakował. Gęsty, wilgotny, dla dorosłych amatorów słodkości może być skropiony odrobiną dobrego alkoholu, pełen suszonych owoców i chociaż bez cukru, to pełen słodyczy. Bardzo świąteczny.
Mam nadzieję, że zasmakuje również wam.