wtorek, 12 października 2021

czekoladowe 'pots de crème'

Październik... nie mogę uwierzyć, że już jest październik.

Gdy wstaję rano, wyraźnie już widzę jesień i choć drzewa jeszcze zielone, to powoli gdzie nie gdzie zmieniają barwę. Znacznie zimniej i ciemno. Nie narzekam, ponieważ jesień to moja ulubiona pora roku. Niecierpliwie wypatruję opadających rdzewiejących liści, szeleszczących kobierców, mglistych poranków i deszczowych dni. To dobry okres dla deserów z czekoladą.

Czekoladowe pots de crème to maleńkie kubeczki szczęścia. Lubię kiedy są intensywnie czekoladowe w smaku i bardzo kremowe. W sam raz na dzień kiedy odrobina czekolady może sprawić nam radość. 

Technicznie nie są trudne, nie są też czasochłonne, wymagają jednak chłodzenia w lodówce około 3 godzin, co sprawia, że zawsze wcześniej planuję taki deser. Lista składników jest krótka i warto zadbać by były dobrej jakości. 

Miłego dnia :)

 

Receptura na 6 porcji:

225 g czekolady (może być 100g mlecznej i 125 g gorzkiej)

6 żółtek

1/4 szklanki cukru

1 i 1/2 szklanki śmietanki do ubijania (np. 36%)

1 szklanka mleka

szczypta soli

do dekoracji: starta czekolada, bita śmietana, owoce jagodowe - u mnie, ale możesz dodać orzechy, rodzynki lub wiśnie w likierze (w wersji dla dorosłych)


Czekoladę rozpuść i odstaw. Żółtka, cukier, śmietankę, mleko i sól dokładnie wymieszaj (mikserem). Wstaw mieszankę na mały ogień i cały czas mieszaj. Będzie gotowe gdy mleczno-jajeczna mieszanka na spodzie łyżki nie spłynie, a gdy przesuniesz palcem po spodzie łyżki pozostanie wyraźny trwały ślad. Teraz do rondla dodaj również rozpuszczoną czekoladę i dokładnie wszystko połącz na gładką masę. Przelej do małych kubeczków, filiżanek lub słoiczków i wystudź. Wstaw do lodówki na minimum 3 godziny i gotowe.

sobota, 15 grudnia 2018

porowy quiche z żurawiną



Za oknem grudniowe nisko zawieszone chmury zapowiadają opady. Tęsknię za białymi świętami i śniegiem w ogóle. Tymczasem, jeśli już pada, to deszcz, a temperatura nadal powyżej zera. Dziś w nocy pierwszy raz prószył drobniutki śnieg - zbyt mało na bałwana, ale wystarczająco na uśmiech z samego rana. W domu na dobre rozgościły się bożonarodzeniowe piosenki i cudownie wypełniają przestrzeń pomiędzy zapachem świerku, smakiem grzanego wina i blaskiem migoczących świec.
Wysłałam już przygotowane z dziećmi kartki świąteczne do rodziny, mam już prezenty dla bliskich (mam nadzieję, że dobrze ukryte przed wzrokiem ciekawskich), bożonarodzeniowe menu też już gotowe (choć pewnie będą jakieś drobne zmiany), suszą się plastry pomarańczy, co jeszcze? Jeszcze jakieś przekąski na świąteczne spotkanie klasowe u dzieci w szkole, oczywiście zakupy, czyli coś, czego nie lubię, choć jako kobieta powinnam mieć we krwi - niestety na zakupy chodzę niechętnie. Jedyne miejsce, w którym mogę się zapomnieć, 'zgubić' i zostawić fortunę bez wyrzutów sumienia to księgarnia. Każda podróż służbowa, to dodatkowa książka lub dwie w domowej biblioteczce.

poniedziałek, 5 marca 2018

french hot chocolate

 Gotowanie jest jak miłość. Należy do niego podejść bez opamiętania albo nie podchodzić wcale. 
 - Harriet van Horne 



Drodzy przyjaciele, 
minęło sporo czasu od mojego ostatniego wpisu. Nieco ponad rok temu otrzymałam propozycję. Nowa praca, nowe obowiązki. To też data moich ostatnich wpisów na blogu. Nie jest to przypadkowa zbieżność ponieważ praca pochłania całkowicie mój czas wolny, weekendy, a nawet święta pomimo, że jestem wtedy w domu. Jest bardzo absorbująca, a dodatkowo zakres moich obecnych obowiązków zwykle wykonują dwie osoby. Stąd praca w godzinach pracy i praca w domu wieczorami i w weekendy. Jeśli chodzi o zaangażowanie, to bardzo dużo wymagam przede wszystkim od siebie, więc nie odpuszczam i robię wszystko najlepiej jak potrafię, a to jest czasochłonne. Podobnie rzecz ma się z Rustykalną Kuchnią. Kiedy zakładałam bloga znajomi mówili: 'To najmniej wymagający i najmniej kosztowny blog jaki można prowadzić. I tak codziennie musisz kupić jedzenie i gotować, a przy okazji pstrykniesz fotę i gotowe.' Dziś wszystkim takim komentarzom mówię: 'Spróbuj przez miesiąc i wróćmy do tej rozmowy.'

czwartek, 15 grudnia 2016

grzybowa z kurek i knedle chlebowe z rozmarynem





















Dary lasu...
Według tradycji, aby zapewnić szczęście w gospodarstwie na kolejny rok, dary lasu powinny pojawić się na świątecznym stole. Wierzono, że grzyby, orzechy i miód mają magiczną moc czynienia. A co to konkretnie miało znaczyć? Jedzenie potraw z tymi składnikami miało zapewnić na kolejny rok urodzaj w lesie i naszym gospodarstwie. Jeśli więc, ku podtrzymaniu tradycji przodków naszych, pragniemy obfitości, to koniecznie jedzmy je ku zdrowiu naszemu i lasu płodności.

W moim rodzinnym domu grzyby i orzechy były zawsze. Pochodzę z rodziny grzybiarzy, więc do lasu chodziliśmy często, a im bliżej jesieni, tym częściej. Wiedzieliśmy, gdzie można znaleźć najwięcej kapeluszy, a ja miałam też swoje sekretne miejsce z poziomkami... i żółte wiaderko, do którego wkładałam zebrane dary lasu. Latem były to maliny, jagody i poziomki, a jesienią grzyby. Te ostatnie później pokrojone staraliśmy się w równych odstępach nanizać na nitkę, po czym wieszaliśmy jak najbliżej pieca, a zapach rozchodził się po domu. Te mniejsze i ładniejsze babcia pasteryzowała. Uwielbialiśmy smażone babcine borowiki i podgrzybki, które z cebulką były podsmażane i tak pyszne, jak gdyby były dopiero co zebrane. Przy każdym świątecznym obiedzie, lub innej uroczystej okazji, na stole pojawiały się smażone grzyby właśnie, czasami w towarzystwie kotletów wieprzowych, czasami w towarzystwie wątróbki z cebulką, a na Boże Narodzenie dodatkowo w zupie grzybowej bądź w sosie. W powszednie dni odnajdywałam je w krupniku, kapuście i gulaszu. Grzybów było zawsze tyle, by zaspokoić nasze apetyty.
Podobnie z orzechami, choć te były znacznie bliżej do zbierania. W ogrodzie dziadków rósł niegdyś ogromny stary orzech, miał duże, ciemnozielone liście i rozłożystą koronę. Latem, gdy słońce było wysoko, orzech rzucał cień na pół ogrodu i bardzo tam było wówczas przyjemnie posiedzieć. Im bliżej jesieni, we wrześniu tym więcej orzechów suszyło się najpierw na słońcu na podwórku, a później na strychu. W grudniu, zawsze pod choinką u dziadków, do prezentów dołączone były jabłka, pomarańcze i orzechy właśnie.

środa, 30 listopada 2016

venezia


Podróż do Wenecji. Listopad i nieplanowana pauza w życiu.
Nigdy nie planowałam życia z wyprzedzeniem. Parę spraw oczywiście zawsze kołatało z tyłu głowy jak choćby rodzina, posiadanie swojego miejsca na ziemi, czyli punktu odniesienia do świata, chciałam aby praca, którą przyjdzie mi w życiu wykonywać dawała mi satysfakcję, a nie wyłącznie dochód, wiedziałam też, że chciałabym podróżować. Podróże konkretne i te bliżej niesprecyzowane, a zaledwie majaczące gdzieś pomiędzy półsnem a jawą. Wenecja pierwszy raz zaciekawiła mnie w czasie studiów i postanowiłam, że kiedyś tam pojadę... w bliżej nieokreślonym terminie, czyli w przyszłości.

poniedziałek, 28 listopada 2016

daktylowo migdałowy tort bożonarodzeniowy




'Room is swaying, records playing
All the old songs, we love to hear
All I wish that everyday was christmas
What a nice way to spend the year.'
  (Shakin' Stevens)

Stoimy na progu tego cudownego czasu, kiedy dzieją się niesamowite rzeczy wokół nas i w nas samych. Słuchamy Franka Sinatry i Shakin'a Stevensa w wydaniu świątecznym, z ciemnych kątów nostalgicznie migoczą płomienie świec, w powietrzu delikatnie unosi się zapach cynamonu i pieczonych jabłek. Tymczasem 'listy' do świętego Mikołaja są już w drodze, za oknem szron i mgła, wczoraj wieczorem prószył śnieg, jarmark świąteczny też się zaczął, więc duch bożonarodzeniowy rozgościł się na dobre w Poznaniu.
My mamy taką tradycję, że przedświąteczny okres rozpoczynamy od zawieszenia girlandy. Ta jedna chwila, gdy gasimy wszystkie światła, na dworze już ciemno i nagle zapalają się kolorowe światełka na zielonych gałązkach, to namacalny moment, od którego zaczynamy przygotowania. I chociaż na choinkę jeszcze nie pora, to mąż już sprawdza ozdoby choinkowe i lampki, dzieciaki robią łańcuch z kolorowego papieru, popcornu, wieszają też na lodówce świąteczne własnoręcznie robione arcydzieła, a ja suszę plastry pomarańczy, przygotowuję z dziećmi kartki świąteczne na kiermasz szkolny i najpyszniejsze z zadań - opracowuję świąteczne menu. 
Receptury świąteczne, które mam spisane w oddzielnym zeszycie, zbierane przez wieki całe, są pełne poprawek i notatek na marginesie. Pamiętam moje pierwsze świąteczne menu - wiecie jak to jest? Niby robiłam wszystko tak jak w spisie, a zawsze jakaś niespodziewana kwestia wynikła. Babcine i prababcine receptury były idealne, ale dzisiejsze składniki różnią się od tych sprzed wielu lat - masło, jajka, śmietana, sery... Uczyłam się metodą prób i błędów własnych jak uratować zbyt rzadki sernik, za suchą lub zbyt mokrą masę makową, jak zrobić idealne ciasto na pierogi. Ratowałam kuchnię, gdy zapalił się olej na patelni podczas smażenia ryby i czarne kłęby dymu dryfowały pod sufit. Dzisiaj wiem jedno, najważniejsze to zachować spokój, 'nie dać się zwariować' i czerpać przyjemność z tego co się robi. W końcu jak coś nie wyjdzie, to świat się nie zawali, prawda? A na święta najlepiej przygotować dobrze poznane i sprawdzone potrawy, bo eksperymenty lubią płatać figle zwłaszcza wtedy, gdy nam zależy żeby było idealnie.
Jeśli macie nieodpartą ochotę - jak to i mnie zawsze kusi - żeby co roku przygotować coś zaskakującego i nowego, to mam dla was propozycję na wypróbowanie. Daktylowo migdałowy tort. Nam zasmakował. Gęsty, wilgotny, dla dorosłych amatorów słodkości może być skropiony odrobiną dobrego alkoholu, pełen suszonych owoców i chociaż bez cukru, to pełen słodyczy. Bardzo świąteczny.
Mam nadzieję, że zasmakuje również wam.














































































środa, 19 października 2016

gorąca czekolada, cayenne i cynamon






Ostatnie tygodnie upłynęły mi bardzo szybko, sporo pracy, ale też sporo przyjemności przy fotografowaniu i później przy obróbce, a pogoda październikowa okazała się idealna do tego, by spędzać wieczory w domu. Kulinarnie jesień jak zawsze pachnąca jabłkami z cynamonem, pieczoną dynią, gorącym świeżym chlebem i oczywiście czekoladą. Obiady, to przede wszystkim ciepłe i sycące posiłki (najchętniej jednogarnkowe) z dodatkiem wędzonej papryki, czosnku i dużej ilości cebuli. Jeśli warzywa w roli głównej, to wszelkie sezonowe i świeże, które są nadal dostępne na straganach, najczęściej ziemniaki (pod każdą postacią), ale czy można spodziewać się innego wyboru po mieszkańcach pyrlandii?
A co w wolnej chwili?
Pochmurny dzień i kubek gorącego napoju to idealne warunki do czytania lub pisania. Krople deszczu spływające po szybie odprężają, wyciszają i pozwalają myślom swobodnie krążyć po bezkresach wspomnień, miejsc, chwil i zdarzeń. Jesienne i zimne, mokre dni to czas, gdy ciało pragnie hibernacji, a umysł wolności. Czy może być zatem coś bardziej pasującego do tego stanu rzeczy niż rozgrzewająca filiżanka gorącej czekolady ze szczyptą cayenne, wełniany koc i dobra książka?

sobota, 3 września 2016

lodowy tort z malinami i meryngą














































































Już wrzesień. Cudownie. Szelest delikatnie rdzewiejących liści zapowiada nadejście mojej ulubionej pory roku. Chociaż pogoda i kalendarz wskazują nadal lato - ja, wraz z nadejściem września odliczam dni do jesieni. Być może wpływ na to miał zimny i deszczowy sierpień, wyjęty z szafy wełniany kardigan i grube skarpety, a być może tomik wierszy Edgara Alana Poe. Tymczasem powróciły upały, rozmyły się szare i ciężkie chmury ukazując błękit po horyzont. Tylko poranki znacznie bardziej rześkie sprawiają, że coraz częściej wychodząc wcześnie z domu sięgam po sweter.
Dla dzieci wrzesień to powrót do szkoły - nie bardzo radosna nowina. Nawet nie chodzi o to, że szkoda im lata, ale żal tej błogiej niespiesznej swobody, leniwych poranków, długich jasnych i ciepłych wieczorów, robienia tylko tego, co sprawia frajdę. Szkoła, tymczasem to rytm porannego wstawania, 45 minutowych lekcji, nauki. Szkoła to rytuały, jak codzienne odrabianie zadań domowych, pakowanie plecaka, przygotowywanie projektów i zapamiętywanie wzorów, dat, miejsc, które teraz jeszcze są zupełnie abstrakcyjne dla nich i jak sądzą zupełnie niepotrzebne. Chciałyby robić to tylko, co ich zdaniem jest ważne. Dzieci więc szukają pretekstu do zabawy, młodzież szuka sensu i próbuje zdefiniować świat w kategoriach czarno-białych, a my, rodzice towarzyszymy im i czekamy aż dorosną.
Żeby uprzyjemnić dzieciom początek roku szkolnego zawsze robimy coś w pierwszy weekend września. To może być piknik, wycieczka lub wieczór filmowy. Takie rodzinne spędzanie czasu to też dobra okazja, żeby wspólnie coś dobrego przygotować. Dzisiaj jest to: tort lodowy.
Długo zabierałam się za niego. Zaczęło się od tortu tiramisu z malinami - cudowny, ale gdy powróciły upały pomyślałam o tym, żeby go zamrozić, a później stopniowo zniknęły z receptury biszkopty namoczone w kawie, a pojawiła się beza i malinowa konfitura. Tort dobrze się porcjuje (za pomocą namoczonego w gorącej wodzie noża), nie topi się szybko, smakuje wspaniale - krem z bezą słodkie w sam raz, konfitura nieco kwaskowa, wygląda świetnie, ale gdybym chciała go podać na jakąś wyjątkową okazję sięgnęłabym jeszcze po świeżą miętę i zrobiłabym na wierzchu dekoracyjne wiórki z białej czekolady. Tymczasem prezentuje wam lodowy tort z malinami i meryngą w wersji 'saute', bez upiększeń, rustykalnie i pozostawiam wybór dodatków waszej twórczej wyobraźni. 


wtorek, 30 sierpnia 2016

sernik waniliowy z owocami późnego lata





Ostatni weekend wakacji już za nami. Mam nadzieję, że mieliście udany wypoczynek. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko zleciało. A pogoda... zaskakująco upalnie i to właśnie wtedy, gdy już zaczęłam wątpić w to, że jeszcze może być słonecznie.
Na targowisku stragany nadal pełne świeżych owoców i jest w czym wybierać. Słoneczne i ciepłe dni sprawiają, że wciąż można kupić maliny, jagody i jeżyny. Sporo tych pysznych darów lata udało mi się zamrozić jeszcze na początku sierpnia i moja zamrażalka nic więcej już nie pomieści prócz puree z dyni, na które zostawiłam sobie trochę miejsca.
Tymczasem na pożegnanie wakacji zrobiłam sernik waniliowy. Krótko i zwięźle na jego temat: jest niesamowicie kremowy, wilgotny i nie tak tłusty, jak tradycyjny sernik ponieważ zrezygnowałam z dodatku masła na rzecz śmietanki 36%. Ziarenka wanilii nadają mu cudowny aromat i smak, a różnorodne owoce jagodowe wzbogacają go tylko. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie by zjeść sernik bez owoców lub z innymi dodatkami, jak na przykład sos toffi, sos czekoladowy, sos owocowy lub konfitury.